Tak naprawdę cała historia zaczęła się od Kacpra, który mnóstwo czasu spędzał na oddziale kardiologicznym centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi z racji swojej choroby. Chłopiec stał się inspiracją dla swojej nauczycielki – która słuchając opowieści Kacpra o dzieciach zmożonych chorobą, cierpieniem, smutkiem wypowiedziała brzemienne w skutki słowo :”pomożemy?”…. I pomogli … I pomagają każdego roku. Wczoraj to był już piąty raz.
Przygotowania do wizyty w CZMP zdeterminowały życie w całej Jaworzynie Śląskiej. Ja nie wiem, czy ostała się tam jakakolwiek istota nieświadoma powagi sytuacji:) Szkoła podstawowa im. Marii Konopnickiej tętniła życiem bardziej niż kiedykolwiek a dwie niesamowite,małe, drobne kobietki – Gosia Prymas i Sylwia Kieliszek prośbą i…czasami z użyciem lekkiej perswazji dokonały cudów i zgromadziły ogromne ilości prezentów, które wczoraj zaległy kolorowymi stertami na szpitalnym korytarzu. Pomyślałam sobie – kompletnie oszołomiona rozmachem akcji, że nasz rząd powinien zatrudnić obydwie panie i specjalnie dla nich stworzyć nowe ministerstwo do spraw rzeczy niemożliwych, bo to czego dokonały wykracza daleko poza granice zdrowego rozsądku i beztrosko zahacza o …czary . Czyżby szkoła w Jaworzynie zamieniła się w Hogwart? Jeśli tak, to miałam przyjemność poznać kilku wspaniałych czarodziejów, którzy przebyli daleką drogę z Dolnego Śląska, aby w Łodzi przegonić precz widmo smutku i strachu czające się zdradziecko w powietrzu. Na szczęście przybysze z Jaworzyny nie byli sami. Do akcji dołączyli ochoczo moi Przyjaciele z Klubu Byłych Żołnierzy Wojsk Powietrznodesantowych „Czerwone Berety”. Rok temu Klub reprezentował Remek Klauz, który ładnie przed momentem powiedział, że :”przecierał szlaki”. Przetarł je tak dobrze, że w tym roku spotkałam przed drzwiami silną, zwartą grupę . Oprócz Remka był szef Klubu- Janusz Urbańczyk, nieoceniony Norbi Petrich, Jarek ” Chaber” Jasiński, Mariusz Jabłoński, Krzysiek Mrozowski i Adrian Lesner, który potem idealnie wcielił się w rolę Świętego Mikołaja .
Pisałam coś o cudach w Jaworzynie? No to powiem Wam,że chłopcy z Klubu także dokonali rzeczy niemożliwych . Kiedy podjechali na parking z samochodów wystawały ciekawskie pyszczki ogromnych misiów, żyraf ….wielkie pudła owinięte barwnymi papierami…W sumie,żeby to wszystko przewieźć i nie kursować między parkingiem i szpitalem pożyczyli wózek z sąsiedniego sklepu. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na widok miny pana parkingowego, który zdezorientowany patrzył na kolejne samochody pełne podjeżdżających mundurowych, bo chłopcy z Klubu- żyjąc w świetnej komitywie z połową Łodzi zaprosili do udziału w mikołajowej imprezie kolegów ze Straży Miejskiej i dwóch żołnierzy z 9 Brygady WOT, którzy przybyli w pełnym umundurowaniu z karabinami GROT. Na parkingu spotkaliśmy także kolejną grupę, która od początku skradła nam serca samą nazwą. Chodzi o Stowarzyszenie ” Zabujanych w Kambodży”- weteranów zapomnianej misji w egzotycznym, azjatyckim kraju. Dzięki nim Kambodża odkrywa przed nami swoje zawoalowane oblicze, za co jesteśmy bardzo wdzięczni! Oni też nie przybyli z pustymi rękami. Kolejne maskotki, pudła przyciągające wzrok dziesiątkami barw…. Szliśmy z tego parkingu niczym kolorowy korowód prowadzony przez galowo ubranych rezerwistów….I nie było nikogo, kto by się za nami nie obejrzał…I nie było żadnego dziecka, które nie otworzyłoby buzi zadziwione cudnym widokiem. Centrum Zdrowia Matki Polki wzięli we władanie komandosi i powiało ciepłem i radością w tych smutnych murach 🙂
Rozlokowaliśmy się na gościnnym oddziale u pani profesor Moll, która- gdyby tylko mogła, to przychyliłaby nam nieba. Kolejna drobna, cudowna kobieta o wielkim, dobrym sercu, uwielbiana przez wszystkich. Czekaliśmy cierpliwie na przybycie czarodziejskiej ekipy z Jaworzyny a tymczasem w kuluarach wielkiego spotkania przypieczętowano oficjalnie porozumienie pomiędzy Klubem i Zabujanymi podpisując odpowiednie dokumenty. I nie ma już odwrotu – przyjaźń i współpraca są nam pisane, więc mam nadzieję, że będziemy się częściej spotykać i robić wspólnie wiele projektów.
Dziesiątki paczek poukładanych pod choinką przyciągały wzrok i trzymały dzieci w prawdziwym napięciu, które umiejętnie rozładowywała Agnieszka Dębska przebrana za uroczą biedronkę. Zna się na animacji i na barwnym malowaniu dziecięcych twarzyczek , ale sama widziałam jak w ciągu kilku minut żołnierzom OT zrobiła kamuflujący, ” męski” makijaż . Tymczasem na stoliku weterani z Kambodży rozstawili swoje pamiątki. Było co oglądać a Kacper nawet wieczorem po powrocie do domu dzwonił i pytał, czy aby na pewno widziałam sztylet z „PRAWDZIWĄ” krwią Czerwonego Khmera!
I wreszcie nadeszła chwila , w której otworzyły się szeroko drzwi i powiało energią i entuzjazmem . To Kacper wkroczył na oddział niczym udzielny książę i momentalnie wszystkie spojrzenia skupiły się na nim . I zaraz było uświęcone:” ej , Asia!” i ” hej, chłopaki!” do komandosów z Klubu a to powitanie skierowane do wielkich, rosłych chłopów wprowadziło dyrektora szkoły z Jaworzyny Śląskiej- Marcina Kruka w lekką konsternacje i rozbawienie . Szybko się jednak przekonał, że Kacper jest wśród swoich, że ma strój komandosa i tak też jest traktowany – jak komandos i brat. Czego oni z tej Jaworzyny nie przywieźli….A właściwie należałoby sobie zadać pytanie, czy cokolwiek w tej Jaworzynie zostawili , bo patrząc na ten konwój paczek, paczuszek, misiów można było odnieść wrażenie, że sklepy w mieście ogołocono do cna:)
Gosia i Sylwia załatwiły występy magika. Umiejętnie czarował i stworzył maluchom świat iluzji ,w którym choć na chwilę oderwały myśli od zimnej rzeczywistości igieł i szpitalnych sal. Po tym występie Animal Patrol ze Straży Miejskiej zaprezentował na fantomie psa sposoby ratowania czworonożnego przyjaciela. Atrakcjom nie było końca, bo żołnierze OT pozwalali dzieciakom przymierzać swój szpej, pokazywali karabiny…. Integracja na całego 🙂 Sprawdziły się w 100 % słowa, które definiują WOT :” Zawsze gotowi, zawsze blisko!”.
I wreszcie paczki! Wyciągały się po nie małe, ciekawskie łapki a wypasiony Mikołaj w desantowych butach przybył prosto z Laponii, żeby okazać szacunek i wsparcie chorym maluchom. Miał mnóstwo pomocników, którzy nosili za nim całe naręcza paczek, bo przecież ze względu na wymogi sanitarne sanie i narowiste renifery musiały zaparkować na zimnym dworze. Powiem tak, że żal mi było wszystkich tych małych istotek, które powinny być szczęśliwe w domach, ze swoimi rodzinami, kochane i beztroskie …Jednak najbardziej za serce chwyciły mnie niemowlaki na oddziale chirurgii. Moment, w którym Mikołaj pochylił się nad łóżeczkiem jednego z nich był niesamowity. Wiem tylko, że miłość i ciepło zalały mnie jak rzeka i długo tego nie zapomnę. Było tak jakbym stanęła oko w oko z …duchem świąt 🙂
Mam nadzieję,że wszystkie dzieci szybko wrócą do zdrowia …A My? Obłędnie szczęśliwi, że tam byliśmy, że mogliśmy dać odrobinę siebie tym , którzy nas potrzebują. To nie było żadne poświęcenie z naszej strony. „Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” i nie ma nic bardziej oczywistego i bardziej prawdziwego. Swoich się nie zostawia, prawda? A te wszystkie maluchy to przecież nasi bracia i siostry, którzy walczą każdego dnia i zawstydzają nas swoją odwagą , siłą i determinacją…. tak jak Kacper, od którego zaczęła się nasza przygoda z CZMP. Kto zrozumie lepiej niż on jakie potrzeby ma chore dziecko? Kacper- podobnie jak wszystkie dzieci cieszy się z prezentów, ale najważniejsza dla niego jest miłość, przyjaźń i dobro, którego doświadcza on i wszystkie te delikatne istotki, dlatego nie bójmy się dawać im siebie . To nic nie kosztuje a zyskujemy tak wiele!
Joanna Janik
zdjęcia Norbert Petrich …te gorszej jakości moje 🙂
Przygotowania do wizyty w CZMP zdeterminowały życie w całej Jaworzynie Śląskiej. Ja nie wiem, czy ostała się tam jakakolwiek istota nieświadoma powagi sytuacji:) Szkoła podstawowa im. Marii Konopnickiej tętniła życiem bardziej niż kiedykolwiek a dwie niesamowite,małe, drobne kobietki – Gosia Prymas i Sylwia Kieliszek prośbą i…czasami z użyciem lekkiej perswazji dokonały cudów i zgromadziły ogromne ilości prezentów, które wczoraj zaległy kolorowymi stertami na szpitalnym korytarzu. Pomyślałam sobie – kompletnie oszołomiona rozmachem akcji, że nasz rząd powinien zatrudnić obydwie panie i specjalnie dla nich stworzyć nowe ministerstwo do spraw rzeczy niemożliwych, bo to czego dokonały wykracza daleko poza granice zdrowego rozsądku i beztrosko zahacza o …czary . Czyżby szkoła w Jaworzynie zamieniła się w Hogwart? Jeśli tak, to miałam przyjemność poznać kilku wspaniałych czarodziejów, którzy przebyli daleką drogę z Dolnego Śląska, aby w Łodzi przegonić precz widmo smutku i strachu czające się zdradziecko w powietrzu. Na szczęście przybysze z Jaworzyny nie byli sami. Do akcji dołączyli ochoczo moi Przyjaciele z Klubu Byłych Żołnierzy Wojsk Powietrznodesantowych „Czerwone Berety”. Rok temu Klub reprezentował Remek Klauz, który ładnie przed momentem powiedział, że :”przecierał szlaki”. Przetarł je tak dobrze, że w tym roku spotkałam przed drzwiami silną, zwartą grupę . Oprócz Remka był szef Klubu- Janusz Urbańczyk, nieoceniony Norbi Petrich, Jarek ” Chaber” Jasiński, Mariusz Jabłoński, Krzysiek Mrozowski i Adrian Lesner, który potem idealnie wcielił się w rolę Świętego Mikołaja .
Pisałam coś o cudach w Jaworzynie? No to powiem Wam,że chłopcy z Klubu także dokonali rzeczy niemożliwych . Kiedy podjechali na parking z samochodów wystawały ciekawskie pyszczki ogromnych misiów, żyraf ….wielkie pudła owinięte barwnymi papierami…W sumie,żeby to wszystko przewieźć i nie kursować między parkingiem i szpitalem pożyczyli wózek z sąsiedniego sklepu. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na widok miny pana parkingowego, który zdezorientowany patrzył na kolejne samochody pełne podjeżdżających mundurowych, bo chłopcy z Klubu- żyjąc w świetnej komitywie z połową Łodzi zaprosili do udziału w mikołajowej imprezie kolegów ze Straży Miejskiej i dwóch żołnierzy z 9 Brygady WOT, którzy przybyli w pełnym umundurowaniu z karabinami GROT. Na parkingu spotkaliśmy także kolejną grupę, która od początku skradła nam serca samą nazwą. Chodzi o Stowarzyszenie ” Zabujanych w Kambodży”- weteranów zapomnianej misji w egzotycznym, azjatyckim kraju. Dzięki nim Kambodża odkrywa przed nami swoje zawoalowane oblicze, za co jesteśmy bardzo wdzięczni! Oni też nie przybyli z pustymi rękami. Kolejne maskotki, pudła przyciągające wzrok dziesiątkami barw…. Szliśmy z tego parkingu niczym kolorowy korowód prowadzony przez galowo ubranych rezerwistów….I nie było nikogo, kto by się za nami nie obejrzał…I nie było żadnego dziecka, które nie otworzyłoby buzi zadziwione cudnym widokiem. Centrum Zdrowia Matki Polki wzięli we władanie komandosi i powiało ciepłem i radością w tych smutnych murach 🙂
Rozlokowaliśmy się na gościnnym oddziale u pani profesor Moll, która- gdyby tylko mogła, to przychyliłaby nam nieba. Kolejna drobna, cudowna kobieta o wielkim, dobrym sercu, uwielbiana przez wszystkich. Czekaliśmy cierpliwie na przybycie czarodziejskiej ekipy z Jaworzyny a tymczasem w kuluarach wielkiego spotkania przypieczętowano oficjalnie porozumienie pomiędzy Klubem i Zabujanymi podpisując odpowiednie dokumenty. I nie ma już odwrotu – przyjaźń i współpraca są nam pisane, więc mam nadzieję, że będziemy się częściej spotykać i robić wspólnie wiele projektów.
Dziesiątki paczek poukładanych pod choinką przyciągały wzrok i trzymały dzieci w prawdziwym napięciu, które umiejętnie rozładowywała Agnieszka Dębska przebrana za uroczą biedronkę. Zna się na animacji i na barwnym malowaniu dziecięcych twarzyczek , ale sama widziałam jak w ciągu kilku minut żołnierzom OT zrobiła kamuflujący, ” męski” makijaż . Tymczasem na stoliku weterani z Kambodży rozstawili swoje pamiątki. Było co oglądać a Kacper nawet wieczorem po powrocie do domu dzwonił i pytał, czy aby na pewno widziałam sztylet z „PRAWDZIWĄ” krwią Czerwonego Khmera!
I wreszcie nadeszła chwila , w której otworzyły się szeroko drzwi i powiało energią i entuzjazmem . To Kacper wkroczył na oddział niczym udzielny książę i momentalnie wszystkie spojrzenia skupiły się na nim . I zaraz było uświęcone:” ej , Asia!” i ” hej, chłopaki!” do komandosów z Klubu a to powitanie skierowane do wielkich, rosłych chłopów wprowadziło dyrektora szkoły z Jaworzyny Śląskiej- Marcina Kruka w lekką konsternacje i rozbawienie . Szybko się jednak przekonał, że Kacper jest wśród swoich, że ma strój komandosa i tak też jest traktowany – jak komandos i brat. Czego oni z tej Jaworzyny nie przywieźli….A właściwie należałoby sobie zadać pytanie, czy cokolwiek w tej Jaworzynie zostawili , bo patrząc na ten konwój paczek, paczuszek, misiów można było odnieść wrażenie, że sklepy w mieście ogołocono do cna:)
Gosia i Sylwia załatwiły występy magika. Umiejętnie czarował i stworzył maluchom świat iluzji ,w którym choć na chwilę oderwały myśli od zimnej rzeczywistości igieł i szpitalnych sal. Po tym występie Animal Patrol ze Straży Miejskiej zaprezentował na fantomie psa sposoby ratowania czworonożnego przyjaciela. Atrakcjom nie było końca, bo żołnierze OT pozwalali dzieciakom przymierzać swój szpej, pokazywali karabiny…. Integracja na całego 🙂 Sprawdziły się w 100 % słowa, które definiują WOT :” Zawsze gotowi, zawsze blisko!”.
I wreszcie paczki! Wyciągały się po nie małe, ciekawskie łapki a wypasiony Mikołaj w desantowych butach przybył prosto z Laponii, żeby okazać szacunek i wsparcie chorym maluchom. Miał mnóstwo pomocników, którzy nosili za nim całe naręcza paczek, bo przecież ze względu na wymogi sanitarne sanie i narowiste renifery musiały zaparkować na zimnym dworze. Powiem tak, że żal mi było wszystkich tych małych istotek, które powinny być szczęśliwe w domach, ze swoimi rodzinami, kochane i beztroskie …Jednak najbardziej za serce chwyciły mnie niemowlaki na oddziale chirurgii. Moment, w którym Mikołaj pochylił się nad łóżeczkiem jednego z nich był niesamowity. Wiem tylko, że miłość i ciepło zalały mnie jak rzeka i długo tego nie zapomnę. Było tak jakbym stanęła oko w oko z …duchem świąt 🙂
Mam nadzieję,że wszystkie dzieci szybko wrócą do zdrowia …A My? Obłędnie szczęśliwi, że tam byliśmy, że mogliśmy dać odrobinę siebie tym , którzy nas potrzebują. To nie było żadne poświęcenie z naszej strony. „Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” i nie ma nic bardziej oczywistego i bardziej prawdziwego. Swoich się nie zostawia, prawda? A te wszystkie maluchy to przecież nasi bracia i siostry, którzy walczą każdego dnia i zawstydzają nas swoją odwagą , siłą i determinacją…. tak jak Kacper, od którego zaczęła się nasza przygoda z CZMP. Kto zrozumie lepiej niż on jakie potrzeby ma chore dziecko? Kacper- podobnie jak wszystkie dzieci cieszy się z prezentów, ale najważniejsza dla niego jest miłość, przyjaźń i dobro, którego doświadcza on i wszystkie te delikatne istotki, dlatego nie bójmy się dawać im siebie . To nic nie kosztuje a zyskujemy tak wiele!
Joanna Janik
zdjęcia Norbert Petrich …te gorszej jakości moje 🙂